Harry obudził się około godziny 9. Przeciągnął się jak
zawsze, ale po chwili zauważył dziewczynę śpiącą na łóżku. Na jej twarzy gościł
błogi uśmieszek. Przypomniał sobie wszystkie wydarzenia z wczorajszego dnia.
Jak dowiedział się, że przez najbliższe dwa tygodnie będzie dzielił pokój z
przepiękną dziewczyną. Jak spacerowali po hotelu i rozmawiali o jej studiach,
życiu. Jak potem Lucy poszła spać, a on rozmyślał. Nagle dziewczyna
przeciągnęła się i spojrzała na niego.
- Dzień Dobry, ślicznotko - oczywiście Harry chciał
przywitać się inaczej, ale zawsze wychodził na flirciarza.
- Cześć.
- Życzysz sobie jakieś śniadanie? Właśnie miałem zamawiać.
- Poproszę rogalika z czekoladą i herbatę, zieloną.
- Oczywiście - chłopak wstał i bez żadnych skrępowań, w
samych spodenkach, skierował się w stronę hotelowego telefonu. Czuł na sobie
spojrzenie dziewczyny, w pewnym sensie podobało mu się to. Dobrze wiedział, że
ma umięśnione ciało, poświęcił na to kilkadziesiąt godzin w siłowni. Sięgnął po telefon i wybrał numer.
Recepcjonista przyjął zamówienie i powiedział coś jeszcze. Harry odłożył
słuchawkę.
- Hotel przygotował dziś dla nas rekompensatę za dzielenie
pokoju - powiedział - zapraszają nas na wytworną kolację wieczorem - nagle
Harry zdobył się na odwagę - Pomyślałem tak sobie, że jeśli idziemy na wspólną
kolację, to może spędzimy też razem dzień? Poznamy trochę Paryż i w ogóle.
Jeśli nie masz żadnych planów, rzecz jasna.
- Wybacz, ale dziś chcę robić coś innego.
Harry poczuł jak wielka, ostra zadra dociera do jego serca i
stopniowo je rozdziera. Dlatego był zawsze takim flirciarzem, a nie po prostu
sobą. Bał się odrzucenia, tak cholernie się bał. Smutek wypełnił go już w
pełni. Ostatkiem radosnych uczuć zdołał tylko powiedzieć:
- Ok, jasne – i wyszedł do łazienki. Oparł się o umywalkę i
spojrzał w lustro. Zobaczył własne odbicie, ale to było inne niż wszystkie
poprzednie. Czemu tak bardzo przejął się odpowiedzią Lucy? Czemu w ogóle
zaproponował spędzenie dnia razem? I zrozumiał. Przez jeden dzień i jedną noc,
zdążył poczuć do niej coś więcej. Niee – pomyślał. To absurdalne. Po prostu
zamurował go fakt, że ktoś odmawia wielkiemu Harremu. Usłyszał jak telefon Lucy
dzwoni, odebrała. Słyszał jak z kimś rozmawia. Rozłączyła się, a Styles
usłyszał:
- Harry?
Szybko otworzył drzwi łazienki, troszkę za szybko.
- Słucham?
- Jednak mam dziś wolny dzień, ale czy Twoja propozycja jest
nadal aktualna?
A więc Bóg istnieje. Styles nie krył radości.
- Oczywiście!
Zjedli razem śniadanie i uszykowali się. Potem wzięli mapę, aparat i wyszli z hotelu.
Zwiedzali wszystko co się dało. Robili sobie zdjęcia pod prawie każdą kamienicą,
nieważne czy była znana, czy nie. Harry bawił się jak nigdy w życiu i – co
najbardziej go zaskakiwało – był sobą. Czuł także, że Lucy go polubiła, ale nie
był tego pewny. Przyglądał jej się za każdym razem, gdy odczytywała jakąś
tabliczkę, albo gdy szukała czego na mapie. Zastanawiał się, dlaczego ona budzi
w nim takie emocje? W końcu słońce zaczęło chować się za budynkami. Lucy
odezwała się:
-Chyba pora wracać do hotelu, co? Czeka nas przeprosinowa
kolacja.
Harry zaśmiał się.
- No tak, chodźmy bo się spóźnimy – szli w milczeniu, każdy obserwując inną stronę
ulicy. Harry intensywnie myślał o tym, jak dziś się czuł, a były to całkowicie
inne emocje, niż zazwyczaj. Nagle nie wytrzymał i odezwał się:
- Lucy?
- Tak?
- Nie wiem dlaczego,
bo przecież znam Cię ledwo dwa dni, ale spędzając dziś z Tobą dzień, czułem się
jak w raju. Było niesamowicie, dziękuję – te słowa kosztowały go masę odwagi i
wiedział, że jeśli dziewczyna powie teraz coś niemiłego, lub po prostu nie
powie nic, załamie się.
Lucy:
- Mi również było miło- uśmiechnęła się przyjacielsko patrząc na chłopaka.
Drogę powrotną również rozmawiali i śmiali się w niebo głosy. Było ich pewnie również słychać na wieży Eiffla. Czuła do chłopaka jakąś dziwną więź, niby znali się dosłownie jeden dzień. Jednak ona czuła, że to większy okres czasu. Dojście do pięknego hotelu w samym środku Paryża zajęło jakieś półgodzinki piechotą co im wcale nie przeszkadzało. Gdy weszli do pokoju rozeszli się w swoje strony szykując się na ekskluzywną kolację ufundowaną przez właścicieli hotelu. Lucy nie mogła przejść przez to obojętnie. Ubrała się w jedną ze swoich wyjściowych pięknych sukni, które dostała na urodziny od matki. Była w kolorach pudrowego różu z gorsetem. Dół był rozszerzany i wyglądała w niej cudownie. Delikatny łańcuszek ozdabiał jej szyję, a kolczyki perełki- uszy. Nałożyła białe obcasy i gotowa do wyjścia wyszła w końcu z łazienki zajmując ją około dwudziestu minut. Otworzyła ostrożnie drzwi by sprawdzić czy jest Harry. Na całe szczęście go nie było, więc pewnie czeka już na dole, pomyślała. Szła powoli korytarzem rozglądając się po portretach gości z lat dwudziestych. Hotel był naprawdę magiczny i był zbudowany ze wspomnień gości. Stanęła przy marmurowych schodach, które prowadziły do wielkiej jadani. Zauważyła go w uroczym czarnym garniturze z włosami w lekkim nie ładzie. Z uśmiechem na twarzy krok po kroku zbliżała się do niego, a on z ręką wyciągniętą w jej stronę cierpliwie czekał. Nie umiała chodzić w szpilkach, była to dla niej sztuka, której nie umiała się nauczyć. Po ciężkiej drodze na schodach w końcu złapał jej smukłą dłoń i zaprowadził do jadalni. Była ona ogromna ozdobiona w czerwony i złoty odcień. Lucy czuła się jakby przeniosła się w lata dwudzieste Paryża w których od zawsze była zakochana. Inspirowało ją to na każdym kroku, a teraz tutaj była. Paryż, kochanek, lata 20.
Harry zbliżył się do jej twarzy szeptając, że wygląda ślicznie. Zarumieniła się lekko i dała się zaprowadzić do wyznaczonego im stolika. Okazało się, że nie mieli być sami. Mieli zjeść kolację z dyrektorem hotelu i jego najważniejszymi pracownikami. Dziewczyna spojrzała na chłopaka, a on się tylko krzepiąco uśmiechnął. Nie wiedziała, że ma to tak wyglądać. Uśmiechnęła się więc i usiadła obok Harry’ego. Wieczór minął na rozmawianiu o interesach z chłopakiem. Ona jednak miała niezły ubaw patrząc na tą scenkę. Znała go jako flirciarza z pokoju 414, a nie jako wykształconego biznesmena. Mają tu za niedługo zagrać koncert co przyniesie ogromne zyski.
- A Panna czym się zajmuję? – zapytał się jej starszy mężczyzna, właściciel hotelu.
- Studiuję stosunki międzynarodowe. Mam napisać pracę semestralną. – uśmiechnęła się przyjaźnie. – „Miłość w kraju/mieście miłości”.
- To trafiłaś idealnie, panienko.
Przytaknęła lekko i ponownie wrócili do rozmów o interesach. Z nudów zaczęła bawić się widelcem, którym jadła potrawkę z homara i żabie udka. Nie smakowało to najlepiej, ale przecież nie wypadało odmówić, prawda?
- Niestety musimy państwa opuścić. – Harry wstał ze stołu podając rękę innym gościom.
Lucy spojrzała na niego odrywając wzrok od widelca i również wstała kłaniając się uroczo przed resztą. Wziął ją za rękę. Zdezorientowana wstała od stołu i poszła za nim. Nie wiedziała gdzie ją ciągnie, jednak ufała mu. Mógłby ją nawet zaprowadzić na koniec świata, nie miałaby mu za to za złe. Weszli do małego uroczego ogródka, który był za hotelem. Uśmiechnęła się pod nosem widząc Harry’ego w tej scenerii. To był jej malutki koniec świata i z szczyptą szczęścia. Usiadł na małej marmurowej ławce klepiąc około siebie miejsce. Pośpiesznie usiadła obok niego stykając tak samo jak przy pierwszym spotkaniu. Czyżby się zakochała? Znowu uwierzyła w prostą miłość? Tak, chyba tak. Gdy się zakocha kolor czerwony wydaję się najlepszym kolorem na ziemi. Nie widzisz nic poza nim. Tak czuła się Lucy. Róże w ogrodzie wydawały się bardziej jaskrawe i zabiały inne kolory swoim blaskiem. Zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu sama zaczęła ubierać się w tym kolorze. Czerwona koszulka, trampki, spodnie. Uśmiechnęła się pod nosem, a chłopak spojrzał na nią zdezorientowany.
- Nic, cieszę się, że po prostu Cię spotkałam. – zachichotała ze szczęścia.
Miała ochotę pocałować go w te piękne pełne usta. Jednak czy to nie za prędko? Czy powinna się tak śpieszyć? Oparła głowę o jego ramię i zaczęli rozmawiać o sprawach zwyczajnych, codziennych. Harry zawzięcie opowiadał o swoim zespole, który miał się tu pojawić za parę dni. Nalegał by poznała ich, ponieważ są wspaniałymi ludźmi. Gdyby nie oni nie było by go tutaj. Ona zaś opowiadała o swoich studiach, o pasji pisania i poznawania innych kultur. Zawsze ją fascynowało i nigdy nie dostrzegała swojego kraju- Ameryki, jako jednego z najwspanialszych. Ciągle doceniała cudze, a nie własne. Taka już była i już tego nie zmieni.
- Będziesz mnie musiał zabrać do Londynu. Jeszcze mnie tam nie zaniosło. – ukradkiem zobaczyła jego zbliżającą się rękę.
- Na pewno to zrobię. Wakacje masz u mnie zapewnione. – zaśmiał się.
Oczy powoli jej się zamykały powoli zasypiając. Jednak ciągle słyszała bacznie każde jego wypowiedziane słowo. Nie przerywał, choć wiedział, że ona zasnęła. A może nie wiedział? Może po prostu chciał wygadać się komuś, jednak nie chciałby żeby ktoś to usłyszał? Był to przecież idealny moment i chyba właśnie o to mu chodziło. Wpatrywał się w gwieździste paryskie niebo, choć czuła również wzrok na jej ciele. Opowiadał o najdrobniejszych szczegółach, sekretach, problemach. Narzekał, że nie lubi być sławny, że to go wykańcza. Nie mogła go zrozumieć nie wiedziała jak to jest. Gdy robiło się zimno i Francuzi powoli wchodzili pod swoje kołdry z zimna, poczuła jak Harry niesie ją na rękach do pokoju. Jak dla niej droga ta trwała za krótko, choć mieszkali na czwartym piętrze. Ostrożnie otworzył drzwi do pokoju i delikatnie położył ją na łóżku zakładając swoją marynarkę. Wzięła głęboki wdech jego cudownej wody kolońskiej i odwróciła się na drugi bok, żeby światło jej nie raziło. Chłopak ściągnął jej buty i położył je na podłodze robiąc przy tym odrobinę hałasu. Zapomniał, że to szpilki. Zgasił lampkę nocną kładąc się obok niej i przytulając jak najcieplej potrafi. Czuła się jak w siódmym niebie. Gdy powoli już obejmował ją morfeusz poczuła jego usta na jej czole.
- Jesteś najlepszą rzeczą w Paryżu, która mnie spotkała.
Drogę powrotną również rozmawiali i śmiali się w niebo głosy. Było ich pewnie również słychać na wieży Eiffla. Czuła do chłopaka jakąś dziwną więź, niby znali się dosłownie jeden dzień. Jednak ona czuła, że to większy okres czasu. Dojście do pięknego hotelu w samym środku Paryża zajęło jakieś półgodzinki piechotą co im wcale nie przeszkadzało. Gdy weszli do pokoju rozeszli się w swoje strony szykując się na ekskluzywną kolację ufundowaną przez właścicieli hotelu. Lucy nie mogła przejść przez to obojętnie. Ubrała się w jedną ze swoich wyjściowych pięknych sukni, które dostała na urodziny od matki. Była w kolorach pudrowego różu z gorsetem. Dół był rozszerzany i wyglądała w niej cudownie. Delikatny łańcuszek ozdabiał jej szyję, a kolczyki perełki- uszy. Nałożyła białe obcasy i gotowa do wyjścia wyszła w końcu z łazienki zajmując ją około dwudziestu minut. Otworzyła ostrożnie drzwi by sprawdzić czy jest Harry. Na całe szczęście go nie było, więc pewnie czeka już na dole, pomyślała. Szła powoli korytarzem rozglądając się po portretach gości z lat dwudziestych. Hotel był naprawdę magiczny i był zbudowany ze wspomnień gości. Stanęła przy marmurowych schodach, które prowadziły do wielkiej jadani. Zauważyła go w uroczym czarnym garniturze z włosami w lekkim nie ładzie. Z uśmiechem na twarzy krok po kroku zbliżała się do niego, a on z ręką wyciągniętą w jej stronę cierpliwie czekał. Nie umiała chodzić w szpilkach, była to dla niej sztuka, której nie umiała się nauczyć. Po ciężkiej drodze na schodach w końcu złapał jej smukłą dłoń i zaprowadził do jadalni. Była ona ogromna ozdobiona w czerwony i złoty odcień. Lucy czuła się jakby przeniosła się w lata dwudzieste Paryża w których od zawsze była zakochana. Inspirowało ją to na każdym kroku, a teraz tutaj była. Paryż, kochanek, lata 20.
Harry zbliżył się do jej twarzy szeptając, że wygląda ślicznie. Zarumieniła się lekko i dała się zaprowadzić do wyznaczonego im stolika. Okazało się, że nie mieli być sami. Mieli zjeść kolację z dyrektorem hotelu i jego najważniejszymi pracownikami. Dziewczyna spojrzała na chłopaka, a on się tylko krzepiąco uśmiechnął. Nie wiedziała, że ma to tak wyglądać. Uśmiechnęła się więc i usiadła obok Harry’ego. Wieczór minął na rozmawianiu o interesach z chłopakiem. Ona jednak miała niezły ubaw patrząc na tą scenkę. Znała go jako flirciarza z pokoju 414, a nie jako wykształconego biznesmena. Mają tu za niedługo zagrać koncert co przyniesie ogromne zyski.
- A Panna czym się zajmuję? – zapytał się jej starszy mężczyzna, właściciel hotelu.
- Studiuję stosunki międzynarodowe. Mam napisać pracę semestralną. – uśmiechnęła się przyjaźnie. – „Miłość w kraju/mieście miłości”.
- To trafiłaś idealnie, panienko.
Przytaknęła lekko i ponownie wrócili do rozmów o interesach. Z nudów zaczęła bawić się widelcem, którym jadła potrawkę z homara i żabie udka. Nie smakowało to najlepiej, ale przecież nie wypadało odmówić, prawda?
- Niestety musimy państwa opuścić. – Harry wstał ze stołu podając rękę innym gościom.
Lucy spojrzała na niego odrywając wzrok od widelca i również wstała kłaniając się uroczo przed resztą. Wziął ją za rękę. Zdezorientowana wstała od stołu i poszła za nim. Nie wiedziała gdzie ją ciągnie, jednak ufała mu. Mógłby ją nawet zaprowadzić na koniec świata, nie miałaby mu za to za złe. Weszli do małego uroczego ogródka, który był za hotelem. Uśmiechnęła się pod nosem widząc Harry’ego w tej scenerii. To był jej malutki koniec świata i z szczyptą szczęścia. Usiadł na małej marmurowej ławce klepiąc około siebie miejsce. Pośpiesznie usiadła obok niego stykając tak samo jak przy pierwszym spotkaniu. Czyżby się zakochała? Znowu uwierzyła w prostą miłość? Tak, chyba tak. Gdy się zakocha kolor czerwony wydaję się najlepszym kolorem na ziemi. Nie widzisz nic poza nim. Tak czuła się Lucy. Róże w ogrodzie wydawały się bardziej jaskrawe i zabiały inne kolory swoim blaskiem. Zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu sama zaczęła ubierać się w tym kolorze. Czerwona koszulka, trampki, spodnie. Uśmiechnęła się pod nosem, a chłopak spojrzał na nią zdezorientowany.
- Nic, cieszę się, że po prostu Cię spotkałam. – zachichotała ze szczęścia.
Miała ochotę pocałować go w te piękne pełne usta. Jednak czy to nie za prędko? Czy powinna się tak śpieszyć? Oparła głowę o jego ramię i zaczęli rozmawiać o sprawach zwyczajnych, codziennych. Harry zawzięcie opowiadał o swoim zespole, który miał się tu pojawić za parę dni. Nalegał by poznała ich, ponieważ są wspaniałymi ludźmi. Gdyby nie oni nie było by go tutaj. Ona zaś opowiadała o swoich studiach, o pasji pisania i poznawania innych kultur. Zawsze ją fascynowało i nigdy nie dostrzegała swojego kraju- Ameryki, jako jednego z najwspanialszych. Ciągle doceniała cudze, a nie własne. Taka już była i już tego nie zmieni.
- Będziesz mnie musiał zabrać do Londynu. Jeszcze mnie tam nie zaniosło. – ukradkiem zobaczyła jego zbliżającą się rękę.
- Na pewno to zrobię. Wakacje masz u mnie zapewnione. – zaśmiał się.
Oczy powoli jej się zamykały powoli zasypiając. Jednak ciągle słyszała bacznie każde jego wypowiedziane słowo. Nie przerywał, choć wiedział, że ona zasnęła. A może nie wiedział? Może po prostu chciał wygadać się komuś, jednak nie chciałby żeby ktoś to usłyszał? Był to przecież idealny moment i chyba właśnie o to mu chodziło. Wpatrywał się w gwieździste paryskie niebo, choć czuła również wzrok na jej ciele. Opowiadał o najdrobniejszych szczegółach, sekretach, problemach. Narzekał, że nie lubi być sławny, że to go wykańcza. Nie mogła go zrozumieć nie wiedziała jak to jest. Gdy robiło się zimno i Francuzi powoli wchodzili pod swoje kołdry z zimna, poczuła jak Harry niesie ją na rękach do pokoju. Jak dla niej droga ta trwała za krótko, choć mieszkali na czwartym piętrze. Ostrożnie otworzył drzwi do pokoju i delikatnie położył ją na łóżku zakładając swoją marynarkę. Wzięła głęboki wdech jego cudownej wody kolońskiej i odwróciła się na drugi bok, żeby światło jej nie raziło. Chłopak ściągnął jej buty i położył je na podłodze robiąc przy tym odrobinę hałasu. Zapomniał, że to szpilki. Zgasił lampkę nocną kładąc się obok niej i przytulając jak najcieplej potrafi. Czuła się jak w siódmym niebie. Gdy powoli już obejmował ją morfeusz poczuła jego usta na jej czole.
- Jesteś najlepszą rzeczą w Paryżu, która mnie spotkała.